zapach gówna krowiego łajna piękny rozprowadzony po wsi całej wśród domów niczym mgła woń kwiatków krówek zapierający dech w piersiach co peśń swą muczącą rozprowadzają po pastwiskach nieskończonych grzybni kasztana króla najpiękniejszej oddanych słońce zza chmur nad horyzontem białych i gęstych wyglądało ciekawie i niczym grzybni boska kara na zło z zaułków ciemnych spoglądało by wypalić żywcem ogniem świętym niepokonanym przez zarazę szczury których piszczenie wrogie i syczenie wygłuszone zostało przez krówkowe przepiękne wzdychanie i mlaskanie by w spokoju mogli mieszkańcy poddani króla kasztana grzybni najwierniejsi wstać i pracy na nowo się oddać by królestwo w porządku największym i najcudowniejszym utrzymywać
dzień nowy wstał w kasztangrodzie a z domów rolnicy wyszli by do kościoła grzybni wyruszyć nabożeństwa słuchać aby kapłan grzybni mądrością ich oświecił i pouczył a natychmiast potem zabrać się do pracy na polu wśród króweczek pięknych kałem krówkowym śmierdzących w mieście bowiem miejsca już nie było dla rolników pracujących kawiarenki i sklepiki drzwi i witryny swoje pozamykały teraz szpitalny porządek i woń leków po mieście kasztangrodu roznosiła się w powietrzu mąka rozpylona by zło i choroby odpędzać gęsta była tak że szale grube nosić musieli farmerzy i wiejscy panowie z pobliskich wiosek licznych by oddech móc wziąć szal gruby na twarz swą zakładali w mieście mieszczanie jedynie mieszkali co w domach swoich siedzieli
wszyscy w tym porządku jak zegarowe wskazówki jak tramwaj po szynach poruszali się miejsce swoje znając zakonnice witając godnie wszyscy miesczanie doktorzy pielęgniarze i rolnicy do miasta przybili każda ale nie jedna osoba niepokorna klotron mu na imię było
klotron dni swoje spędzał błogo pasąc się na ulicach miasta szerokich i pustych przez karetki i tramwaje jedynie przemierzanych dla każdego zadziwiające to zjawisko było by osoba taka samotna pojedyncza po ulicach miasta wielkiego chodziła o porach popołudniowych od kościola grzybni stroniąc na chodniku kulejąc i koła zataczając jednak cel swój klotron miał bowiem klotron dziewicy szukał do kopulacji wspólnej cel ten znały bary wszystkie przydrożne w których historie swe o dziewojach rozmaitych klotron snuł popijając najtańsze trunki szczurzego pochodzenia których najbiedniejsi z biednych dotykać nie chcieli więc klotrona towarzystwo z klotronem wspólnie zawsze napitek swój najukochańszy i najtańszy w świecie przez szczury miejskie sprzedawany mieli w dostatek
w gwarze jednak nocnego życia miejskiego uszy przychylne wywody klotrona znajdowały co innego powiedzieć można o dziennym porządku w którym klotron biedny o klotron znaleźć się nie mógł bowiem każdy klotrona zbywał w swoim życiu długim klotron jednego dowiedział się o kobietach miasta swego pięknego że nie warto na pewno do kościoła dążących na nabożeństwo zaczepiać dziewoi inaczej o policyjną karę bać się należy za porządku świętego zakłócanie dlatego też nocy pewnej klotron plan nowy opracował
‒ ja zakonnicę spoufalę ‒ klotron krzyczał tak że szklane kufle zatrzęsły się ‒ do łoża swego ją zaciągnę
jego okrzykom wiwat wielki akompaniował a szczurzy trunek lał się litrami jednak świat teraz inny był pod słońcem świętym grzybni kasztana króla pięknej a klotrona plan pozłacany szare swoje rdzawe metalowe pokazał oblicze gdy słońca światło z pozłocenia taniego go wydobyło gdyż w mieście porządek wielki zapadł a klotron sam pośród tłumu spoglądał z troską głęboką w duszy swojej na kościół którego dzwony do wnętrza swego przybyłych zapraszały
dla klotrona miejsca nie było w takim porządku więc jak tramwaj wykolejony nadal niewytrzeźwiony wśród gorąca nieubłaganego błąkał się pot swój rozrzucając jak pies zmoczony wodę pomiędzy przychodniów o zakonnicach mamrocząc swoje historie niestworzone oczy przybyszów na siebie sciągając na nogach swoich ledwo się trzymając majaczył klotron w upale okrutnym na szczęście słów jego nikt nie rozumiał gdyż inaczej policja już dawno wezwana zostałaby na plac miejski klotrona myśli nagle szeptem stare przysłowie wiejskie wypowiedziały
kto wśród światła dnia wbrew grzybni prawu czyni dwie twarze posiadać może głupią nad wyraz lub złem skrzywioną do czeluści najczarniejszej podobną niczym kaczej kloaki ciemność
słyszał to wiele razy klotron za szkolnych swoich czasów jednak tym razem w szkole się nie znajdował więc skąd te słowa mogły pochodzić zastanawiał się w szkole przecież mówiono jednak do szkoły klotron chodzić już nie chciał gdyż z szkoły w życiu swym zrezygnował świat kręcić się zaczynał dookoła klotrona jak gdyby w poszukiwaniu źródła mądrości po chwili klotron dostrzegł zakonnicę przepiękną która mądrość tę mu przekazała stała przed nim z długimi włosami złocistymi i wpatrywała się z uśmiechem w amok jego
klotron natychmiast do akcji ruszył i do zakonnicy słowa swoje wybełkotał składając je ledwo na jezyku suchym swoim tak że zdanie zrozumiałe dla człowieka innego uformowały
‒ czy prześpi się ze mną piękna dama? ‒ zapytał z największą dostojnością na jaką pozwolić mógł sobie pijaczyna szczurzy
‒ zakonnicą jestem i śluby swe złożyłam ‒ powiedziała jednak koniec nie był to jej wypowiedzi ‒ ale dla pana tak dostojnego wyjątek mogę zrobić jeżeli dla mnie wykonasz zadania trzy które ci przydzielę ‒ dodała z uśmiechem
klotron bez zastanowienia przyjął propozycję ile to już lat minęło od ostatniego razu gdy płeć przeciwna z nim słowo zamieniła serce klotrona słabością i trunkiem osłabione natychmiast pod dziewoi pieknym głosem się złamało mury jego skruszyły się niczym z piasku zamek na plaży falą morską podmyty dlatego klotron na propozycję przystał
‒ spotkajmy się więc wieczorem w miejscu pod kościołem a ja tobie twoją pokutę przekażę ‒ powiedziała zakonnica po czym odeszła w tłum kościelny zapewne przy nabożeństwie pomagać
do wieczora klotron przygotowania swoje czynił ostatki oszczędności na ubranie nowe wydał gotów na swój moment szczęśliwy którego życie całe oczekiwał zadania dowolne nieważne jakie zakonnica klotronowi by przypisała prace niemożliwe do wykonania okrutne on kadżej z nich by podołał
w nocy pod kościół się udał a tam ku zdziwieniu jego czekała zakonnica klotron znów odrzucenia się spodziewał jednak miłość okazała mu grzybni duchowna jego serce roztopiło się już kompletnie w jej rękach cieczą ciepłą pozostało
‒ imię mi swoje powiedz gdyż w chaosie nabożeństwa zapomniałam cię o godność zapytać
‒ klotron jest imię moje ‒ wybełkotał klotron ‒ rodu swego pamiętać już nie pamiętam ale ród nowy wspólnie począć możemy
zakonnica pod nosem zachichotala po czym do sedna sprawy przystąpiła
‒ zadaniem twoim pierwszym kwiat wiejski jest zebrać ‒ powiedziała łagodnym głosem ‒ kwiat o porannej porze tylko kwitnie i czerwień ma szkarłatną i przepiękną którą we wsi każdej rozpoznasz
‒ jak kwiat taki mam znaleźć ‒ klotron zmartwiony odpowiedział z rozpaczą w głosie ‒ kwiat taki rzadki być musi a ja kwiatów wielu w życiu nie widziałem
‒ szkarłat kwiatu tego rozpoznasz gdyż czerwień jest to głębsza i żywsza niż krew świeża wśród grobowej szarości cmentarzy kwiat kwitnie więc czerwień jego głęboka i niepojęta każdą paletę skalną cmentarną przewyższa ‒ powiedziała zakonnica ‒ płomień kwiatu nieznany jest grzybni dlatego do kościelnego ogrodu przynieść go pragnę a ty wspomóc mnie możesz za nagrodę ciała mojego
klotron ślinę swą przełknął i na układ się zgodził
‒ zanim wyruszysz jednak ‒ zakonnica dodała ‒ pamiętaj aby od życia nocnego stronić cmentarz wiejski znajdź i tam noc przeczekaj a u świtu samego kwiat zdobądź i następnie na dłoni trzymaj go do wieczora gdy znów się spotkamy w miejscu tym samym ja kwiat odbierając zadanie nowe ci wyznaczę
do pobliskiej wsi udał się kochanek zakonnicy nowy z zamiarem kwiatów pozyskania wsi okoliczne wyludnione były i swą ludność do szpitali przesiedliły powoli skąd następnie mieszkańcy zapewne karetki wnętrze zwiedzić byli odesłani klotron więc żadnych przeszkód w wejściu do cmentarza nie napotkał w krzakach schował swą posturę dosyć masywną i na wschód oczekiwał wśród ciszy nocnej nawet przez zwierzynę nieprzerwanej nawet szczurów na cmentarzu nie było które niegdyś tak często szczątki wydobywały z grobów by do szczurzych swych celów martwe ludzkie powłoki wykorzystać szczurze było to powiedzenie znane że gdy zrzuci dusza ludzka swą poczwarę niczym motyl przepiękny więcej się o nią nie troszczy więc szczurna gromada zysk z ciała ponieść może bezkarnie
tej nocy jednak szczura ani jednego klotron nie spotkał
noc całą klotron na cmentarzu zapomnianym i chwastami zarośniętym przeczekał rozglądał się znudzony na dary różne pogrzebowe ale nic ciekawego wśród nich zobaczyć nie mógł szukał bowiem czegoś co sprzedane byc mogło wiejski jednak lud zmarłym darować wiele nie chciał żywych rodziny członków faworyzując ponad w piach i ziemię wrzuconych grabki zardzewiałe czy lalki dziecięce zniszczone klotronowi na niewiele zdać się mogły
‒ śmieci śmieciami pozostaną ‒ klotron skwitował z zrezygnowaniem dary pogrzebowe
nieważne jak spać się mu chciało smukłe zakonnicy ciało przypominał sobie i myśl ta pomagała mu przeżyć noc długą i nudną zaduchem zmarłuch na wiejskim cmentarzu wypełnioną długo oczekiwał na słońce klotron które w końcu pojawiło się na horyzoncie jak gdyby przez mgłę ponurą przesiane cmentarz ciemny rozświetliło i wtedy dojrzał klotron jak spośród chwastów i zarośli cmentarza zaniedbanego pomiędzy mgłą czerwone niczym ogniki pasji płonące które zakonnicy chciał oddać nocy swej nagrody kwiaty się wyłoniły ku zdziwieniu jego zakonnica jednak nie kłamała by zbyć go na zadaniu głupim które aresztowanie gwarantować mu mogło w końcu zakłócanie spokoju zmarłych przeciw grzybni było wykroczeniem więc karę wielką klotron ryzykował
kwiaty zebrał w garść swoją i zważając by delikatnych ich istnień gburowatymi dłońmi nie uszkodzić z cmentarza smutnego cicho odszedł darów innych nie tykając gdyż kwiaty miał już jako dar dla zakonnicy swojej i o krok go to bliżej stawiało przygodnej z nią nocy
do miasta klotron powrócił i dzień cały mu pozostał do przeczekania zanim ukochaną swoją znów zobaczyć i usłyszeć mógł słońce raziło oczy jego bardziej niż w dni inne upał niemożliwy skóry jego sięgał dlatego w cieniu uliczek bocznych miasta kasztana metropolii królewskiej klotron musiał południe przeczekać kwiaty czerwone wbrew oczekiwaniom jego nie zwiędły zupełnie i w dłoni swojej trzymał je tak jak zakonnica nakazała mu w wieczór poprzedni
wieczór w końcu nastał i życie miejskie ucichło więc z kwiatami udał się czerwonymi klotron na miejsce swojego z kochanką spotkania czekał niedługo gdyż zakonnica punktualnie pojawiła się klotron natychmiast odezwał się z dumą w głosie do kochanki swojej zakonnicy
‒ kwiat ci przyniosłem piękny niczym twoja twarzyczka ‒ powiedział klotron po czym manierami swoimi z stajni zaczerpiniętymi dodał ‒ czerwone niczym łoże gdy razem w nim się spotkamy
zakonnica ignorując zapędy klotrona kwiatu przyjrzała się z bliska i przytaknęła głową po czym objęła kwiat dłońmi swoimi niewielkimi i do klotrona odezwała się z spokojem w głosie
‒ dziękuję ci jednak zapędy swoje i komplementy na noc nagrody zachowaj gdyż zadania jeszcze dwa przed tobą stoją ‒ zakonnica zastanowiła się przez chwilę i kontynuowała ‒ zadanie twoje kolejne klotronku dla mnie będzie proste bardzo nawet ty podołać mu zdołasz
klotron w słuch się zamienił jak nigdy dotąd w swoim życiu bacznie wysłuchując uważając by każde słowo zrozumieć
‒ z szpitala przynieś mi truchła kawałek co krew białą niczym śnieg świeży z siebie toczy ‒ powiedziała nie zmieniają tonu głosu z czułości największej na jaką zdać się mogła zakonnica ‒ czarną krew większość ciał toczyć będzie jednak białej potrzebuję ja do nabożeństwa prowadzenia gdyż nadziei jest znakiem biała krew a czarna zło zwiastuje ‒ dodała
‒ skąd wiedzieć mam jak białą krew znaleźć w szpitalu mogę ‒ klotron zaniepokojony zapytał ‒ nigdy białej krwi w życiu swoim nie widziałem
‒ o to się nie martw gdyż już ci tłumaczę jak zrobić masz to o co proszę cię najpiękniej ‒ zapewniła go zakonnica ‒ o świcie z szpitala karetka wyjeżdża pojedyncza co zgrzytu ostrzegawczego nie wydaje i koń ma pojedynczy a sanitariusza w niej nie ma tam znajdziesz zezwłok co krew białą toczy pamiętaj jednak że jedna jest tylko taka i z rana samego w drogę wyrusza dlatego na baczności się miej i przez noc dzisiejszą nie śpij
‒ śmierć grozić mi może za wybryki takie wbrew szpitalnemu prawu ‒ klotron powiedział ‒ czy nie masz na uwadze swojej grzybni ducha winnych takich jak ja
‒ a czy grzybni wierna jest dusza twoja ‒ zakonnica zapytała z spokojem ‒ jeżeli uważny będziesz nic strasznego przydarzyć się tobie nie może a jeżeli coś złego stać by się miało na ulicy wychowałeś się zapewne więc w niejednej walce udział brały ręce twoje dlatego ufam że poradzisz sobie
tymi słowami spotkanie klotrona z kochanką zakończyło się
noc drugą z rzędu nie śpiąc klotron udał się pod szpital pobliski jeden z wielu w mieście kasztana króla ustacjonowanych i na świt znów oczekiwał tym razem przed szpitalną bramą tylną wpatrywał się w czerń okien z których mimo że zamknięte były jęki pacjentów w powietrzu roznosiły się niczym szum morski lub bryza nad wodą popychająca powoli liść kapusty na tafli jeziornej
siedział klotron i księżyca poszukiwał marno gdyż pochmurna noc i księżyc w nowiu jednak dla klotrona astronomia nauką nieznaną była dlatego za białą jego twarzą rozglądał się próżno
klotron wpatrywał się długo w ciemność nieba na otoczenie swoje uwagi nie zwracając gdy nagle zza pleców jego głos dziecięcy dobiegł uszu jego
‒ czy na żonę swoją czekasz wielbłądzie ‒ pytanie padło takie w jego stronę
‒ wielbłądem nie jestem niemiłe jest tak do ludzi się zwracać ‒ klotron odpowiedział ‒ zwierząt dzikich i jak wielbłąd niebezpiecznych w mieście nie ma dziecko głupiutkie
‒ na wielbłąda wyglądasz bo garb nosisz w słońcu pełnym i oazy szukasz ‒ odparło dziecko ‒ ale czy woda której szukasz mirażem nie jest jedynie
klotron nie wiedział to to miraż dlatego odpowiedź dał krótką
‒ słowa twoje z mózgu mojego spływają gdyż gładki jest jak kaczy kuper ‒ odparł klotron ‒ do szkoły nie chodziłem więc daruj mi swoje przemyślenia
dziecko usiadło obok klotrona płci swej wyglądem białym jak kreda zupełnie nie zdradzając twarz pod słomianym starym kapeluszem przed słońcem chroniącym swą ukrywało i razem z klotronem przez minut kilka wpatrywało się w szpital z którego jęki wydobywały się w braku kompletnym harmonii jak gdyby śpiewu świerszczy nocnych wysłuchując i wonią gryzącą w płuca i duszącą miejską się napawając niczym powietrzem leśnym
‒ ponurym miejscem jest ten szpital ‒ powiedział klotron po długiej ciszy ‒ co robisz tu o tak późnej porze
‒ dzieckiem jestem więc zapewne na rodziców czekam ‒ odpowiedziało dziecko ‒ czyż nie mam racji
‒ skąd to pytanie do mnie ‒ zdziwił się klotron
‒ wybacz manier brak dziecku co pytaniem odpowiada na pytanie twoje ‒ odparło wzdychając dziecko ‒ szpital czy ponury jest sądzić mi nie wolno gdyż dane mi nie było wnętrza jego zwiedzić i doświadczyć na skórze własnej z pacjenta perspektywy
cisza na chwilę zapadła gdyż klotron odpowiedzi żadnej na dziecięce szarady nie posiadał dlatego dalej w budynek ponury wpatrywał się wzrokiem swoim nieobecnym myślą żadną nie zanieczyszczając umysłu swego
‒ mówią ‒ kontynuowało dziecko ‒ że szpital ukojenie przynosi pewne każdemu kto w nim się znajduje gdyż zawsze trud pewien zabrany zostanie z barków gości w objęcia jego zaproszonych
‒ co może być kojącego w szpitalu ‒ odpowiedział klotron obojętnie
‒ mówią ‒ zaczęło w odpowiedzi dziecko ‒ że niektórym trud choroby a innym trud życia zabrane zostaną więc ukojenie każdy jakieś dostanie
klotron zamyślił się jednak myśli swojej czasu nie miał dokończyć gdyż dziecko kontynuowało
‒ w życiu zapewne zmartwień nie znasz żadnych gdyż gburem ulicznym jesteś nadal więc w szpitalu zapewne nie byłeś i na sztukę piękną ślepym jesteś ale galerie nie dla takich prostaków jak ty są tworzone w grzybnię nigdy wiary nie dawałeś zbyt wielkiej dlatego też szkołę opuściłeś wcześnie gdyż o kasztana króla majestacie uczenie zainteresowania twojego przyciągnąć nie mogło ‒ powiedziało dziecko po czym zrobiło krótką pauzę by klotron słowa mógł zrozumieć i wywód swój kontynuowało ‒ raz jednak wieśniaka spotkać mi było dane który przekonać mnie próbował że w grzybnię głęboko wierzył jednak na szpitalnym łożu spotkanie to nastąpiło dlatego jedyne co wyznanie jego zdołało wydobyć ze mnie to uśmiech szeroki
‒ i cóż z wieśniakiem ‒ zapytał klotron obojętnie
‒ mówią że szczęśliwe spotkało go zakończenie ‒ dziecko twarz ozdobiło grymasem krzywym ‒ po wszystkim w podróż się jeszcze w nowo nabyte szaty białe piękne przywdziany
‒ szczęśliwy człowiek sam w podróż bym chciał wyruszyć z kochanką moją ‒ westchnął klotron
dziecko zaśmiało się po czym wstało z ławki wspólnej z towarzyszem swoim pożegnało się i ukłoniło się za rozmowę dziękując kapelusz swój słomiany przeciwsłoneczny uchylając i w podróż po miejskiej uliczce boso udało się samotnie
‒ ciekawe czy rodziców swych ujrzy jeszcze ‒ klotron westchnął do samego siebie ‒ biedne dziecko
słońca wschodu doczekał klotron siedząc przed szpitalną bramą jednak karetki ani znaku więc znów klotron zastanowił się myśląc że zakonnica go wystawiła jednak gdy miał odejść już z miejsca swojego oczekiwania trunkiem szczurzym znów się napoić bramy skrzydła otworzyły się a z podwórza powoli powóz z koniem pojedynczym wyjechał i woźnicą jednak sanitariusza ani śladu
klotron wstał więc i do karetki podszedł z woźnicy nieuwagi i ospałości korzystając na worki wrzucone na tył pojazdu wspiął się i inspekcję zaczął dogłębną gdy karetka ruszyła szybszym tępem ku zdziwieniu jego worki kończyn ludzkich i zwierzęcych bladych niczym śnieg pełne były i biały się z nich płyn gęsty sączył jak maź nie myśląc wiele klotron rękę z nadgarstkiem i przedramieniem białą jak gips chwycił i z powozu niezauważony zeskoczył
z nowo nabytym dla swojej ukochanej prezentem znów w kropce znalazł się klotron ulicznik biedny gdyż teraz pilnować trzech rąk i dwóch nóg łącznie sześciu kończyn musiał o jedną więc jego asortyment się zwiększył a na dodatek dzień cały wytrzymać musiał pod słońcem które jeszcze goręcej świeciło niż dnia poprzedniego po ulicach więc klotron się włóczył cienia szukając w gorącu okrutnym które z nieba biło niczym blask grzybni kasztana króla
do miejsc w których zwykł bywać klotron pójść nie mógł gdyż dla zakonnicy rękę nową z nadgarstkiem posiadał i stracić jej nie chciał a przede wszytkim o kochankę swoją wypytywany być nie chciał gdyż konkurować z nikim o serce jej nie miał zamiaru zapewne inni klotrona nocni towarzysze także na zadania dziwaczne zgodziliby się dlatego też ostrożność zachować postanowił
chodził klotron po mieście w upale stopami w buciory czarne gumowe odzianymi i z gorąca w głowę jego uderzającego majaczył przechodniów zaczepiając do kupca najpierw w upale klotron podszedł i pytanie mu zadał
‒ zagadkę mam dla ciebie kupczyku ‒ klotron odważnie wysunął swoje biodra w stronę jego ‒ koń nad płotem skoczyć chciał do klaczy po stronie drugiej ale nad płotem przejść nie mógł skąd przeszkoda taka skoro dobrymi skoczkami są konie
‒ nie wiem ‒ odparł kupczyk ‒ zapewne płot wysoki skoro koń skoczkiem dobrym a pan jego musi zmyślnym być
‒ źle ‒ klotron krzyknął ‒ koń prącie ma długie w zwodzie dlatego nad płotem przeskoczyć nie może
kupiec zamyślił się i odszedł dalej podczas gdy klotron do następnej ofiary zagadek swoich dziwacznych krokiem chwiejącym podszedł z gorąca pocąc się straszliwie celem jego następnym wiejska była kobieta zamężna zapewnie co zakupy robiła w targu miejskim i kangur krzemienne w koszyku niosła dla klotrona ofiara idealna
‒ zagadkę ci zadam wieśniaczko ‒ klotron powiedział ‒ jak odpowiesz ja kolejne kangur krzemienne ci kupię
‒ odpowiem ‒ powiedziała zdecydowanie wieśniaczka ‒ dawaj pan zagadkę bym kangur zgarnąć dwa w cenie jednego mogła
‒ po co ‒ klotron zaczął śmiech powstrzymując ‒ nosorożcowi stanik jest potrzebny
‒ nie wiem ‒ wieśniaczka odpowiedziała ‒ po co
zagadki tej rozwiązanie zbyt sprośne jest jednak żeby w opowiadaniu je napisać dlatego wyobraźni czytelnika pozostawione zostanie jedyne co narrator podpowiedzieć może to że klotron w twarz cios dostał od kobiety potężny
po dniu długim i okrutnym tułania się między ludźmi noc w końcu nastała i klotron na spotkania miejsce się udał by zakonnicę swoją spotkać która już na niego czekała niecierpliwie podszedł do kochanki swojej i ukłonił się pięknie jak na standardy swoje i rękę jej przekazał oczywiście rękę nie swoją tylko z karetki kradzioną rękę ludzką z nadgarstkiem płyn biały sączący
zakonnica bez słowa dar ten przyjęła i z uśmiechem na płyn biały i gęsty ściekający maź szlamowatą przypominający się patrzyła
‒ niedługo patrzyła na inny płyn biały będziesz ‒ klotron powiedział dalej z udaru swojego nie obudzony
słysząc to natychmiast schowała rękę w torbie wcześniej na to przyszykowanej i do klotrona odezwała się w końcu po raz pierwszy twarz spuszczając na dół żartem jego zażenowana do kości z bólu się niemal fizycznego skręcając
‒ ostatnie dla ciebie mam zadanie najtrudniejsze z zadań wszystkich ‒ zakonnica powiedziała
‒ wszystko dla ciebie ‒ klotron odpowiedział
‒ w podróż z tobą bym się chciała wybrać gdy już parę stworzymy dlatego koń przygotuj dla mnie czarny i zaprowadź go w miejsce spotkania naszego następnego ‒ powiedziała po czym dodała ‒ w kościelnych kwaterach niesposobno aktów dokonywać dlatego pod obserwatorium rzepy się spotkamy i tam nagrodę swoją otrzymasz po czym w podróż wspólną wyruszymy na koń czarnym które z sobą przyniesiesz
‒ skąd koń mam pozyskać ‒ klotron zapytał
‒ dlatego zadanie jest to najtrudniejsze sam wymyślić to powinieneś klotronie ‒ po czym dodała ‒ najważniejsze by koń klaczą było co rodzić może końskie źrebię
odeszła kochanka klotrona i w rozpaczy go zostawiła gdyż dylemat miał nowy ponieważ koń musiał pozyskać i to czarny do tego a dzień miał tylko jeden na to pieniędzy klotron na jedzenie żadne nie posiadał a co dopiero na koń czarne zakonnicy kochanki jego godne
w rozpaczy swojej więc klotron do baru swojego ulubionego udać się postanowił i smutki swoje w szczurzym płynie utopić przez ciemne ulice latarniami jedynie rozświetlane powoli drogę swą drogę zakreślił do dziury w której znajdował się przybytek klotrona ukochany miejsce gdzie większość oszczędności życiowych jego dom nowy znalazło
hałas wielki w środku jak zawsze panował i twarze klotronowi znajome spośród tłumu na niego spoglądały klotron miejsce swoje ulubione zajął i szczurzy napój zamówił po czym w smutku swoim się pogrążył nie na długo jednak samotnością swoją mógł się nacieszyć gdyż bimbor towarzysz jego szklanki dawny co zębów mniej niż palców u dłoni jednej posiadał przysiadł się po prawej stronie klotrona siedziska niewygodnego
‒ klotronie co cię trapi znowu dawno cię w gronie naszym nie było ‒ powiedział bimbor bebzol swój poprawiając z którego spodnie jego spadały i grozę w sercach bimbora towarzyszy rozpalały gdyż w każdej chwili odbyt jego światu całemu pokazać mogły
‒ koń muszę czarny do jutra zdobyć ‒ klotron zrozpaczony wybełkotał ‒ pieniędzy nie mam a jeżeli koń nie zdobędę to życie moje skończone gdyż kochanka moja zostawi mnie samotnego znowu
bimbor zastanowił się ale umysł jego jeszcze gorszym był modelem niż klotrona wiedzy skarbnica długo mędrzec o beczki wyglądzie zastanawiał się nad zagadki rozwiązaniem igonorując klotrona płacze po czym nagle w bimbora głowie iskra rozbłysnęła
‒ czemu klotronie po prostu koń nie ukradniesz ‒ bimbor poczciwy zapytał
klotron pomysłem tym uradowany nathcmiast bimbora przytulił i bełkot jakiś radosny zaczął z siebie wydawać o łzach niedawnych już zapomniawszy świętowanie przez noc całą rozpoczęło się na cześć nadziei klotrona nowo znalezionej za bimbora mędrca wielkiego sprawą który pomysł tak cudowny wynalazł na bolączkę przyjaciela swojego w rzeczy samej koń nie trzeba było kupić wystarczyło koń czyjś już kupiony ukraść gdyż do bogactwa drogą najkrótszą i najprostszą zawsze jest kradzież
dnia następnego klotron z rana samego bar opuściwszy do pracy się wziął ciężkiej umyslowej bowiem znaleźć musiał domostwo z którego koń czarny skradnie i do kochanki swojej zabierze by w końcu do dzieci robienia przystąpić z zakonnicą jednak nowy na drodze klotrona znalazł się problem otóż w mieście koń w zasobach swoich nikt nie posiadał poza szpitalem a od szpitala koń ukraść samobójstwem było gdyż kara zapewne klotrona spotkałaby niewyobrażalnie bolesna i śmiertelna za próbę taką dlatego też klotron po ulicach włóczył się samotnie i inspiracji poszukiwał
gdy po alejkach bocznych w żarze słonecznym chodził klotron koń szukając by je skraść dla zakonnicy swojej nagle stoisko zauważył a przed nim osobę znajomą puste było to stoisko z kapeluszami słomianymi przeciwsłonecznymi handlarza w zasięgu wzroku żadnego a przed stoiskiem dziecko stało blade które głowy nakrycia przymierzało rozpoznał klotron dosyć szybko osobę znajomą imienia jednak dziecka nie znał dlatego bez przywitania doń podszedł
‒ czy w tym nakryciu głowy do twarzy mi ‒ dziecko klotrona zapytało bez przywitania jak gdyby nigdy nic głowę swoją w stronę jego obracając w loki białe pod kapeluszem słomianym przywdzianą
‒ ja na ubraniach się nie znam dziecięcych ‒ klotron bez głębszego zastanowienia odpowiedział ‒ cóż w zaułku robisz o tak dziwnej porze samotnie
‒ cóż dziwnego jest w południowej porze ‒ dziecko odpowiedziało ‒ wybacz że pytaniem znów na pytanie odpowiadam maniery mi są obce kapelusz przymierzam nowy gdyż stare moje odzienie wiele lat mi służyło i w końcu na emeryturę zasłużoną odesłać je czas nadzedł
‒ rozumiem ‒ klotron odpowiedział beznamiętnie
‒ trapi cię coś wielbłądzie widzę i spodziewam się co martwić cię może jednak dla pozorów zachowania i grzeczności zapytam wprost cóż złego dzieje się w życiu twoim jakie dzisiaj zmartwienie jest twoje czy karetki znów szukasz by sztuki dzieła z niej wykradać
‒ koń czarny poszukuję gdyż potrzebny mi dla mojej ukochanej jednak koń żadnego w zasięgu wzroku
‒ koń chcesz ukraść chcesz zapewne ale skąd zwierzę takie piękne czarne grzybni dar dla ludzkości wziąć w brudnym dusznym mieście ‒ dziecko odpowiedziało z uśmiechem roznącym ‒ nie bój się jednak klotronie gdyż ja koń znaleźć dla ciebie mogę łatwo wiem gdzie piękne czarne koń hodowane są szlacheckiego pochodzenia i jakości najwyższej kapelusz już wybrany więc w podróż wspólną udać się na wieś możemy
‒ na handlarza zaczekać nie musisz by za nowe ubranie zapłacić ‒ klotron zapytał zdziwiony
‒ handlarza znam i wiem że płatność mu jest niepotrzebna gdyż do kraju dalekiego ma zamiar się udać gdzie kasztana króla talary walutą nie są uznawaną ‒ uśmiech jeszcze większy i nieszczerszy dziecko na twarz przywdziało ‒ poza tym za przysługę winien mi się odwdzięczyć handlarz
‒ skoro tak to wyruszyć możemy ‒ klotron postanowił
‒ do dworu szlacheckiego konirów udaj się klotronie i tam na mnie zaczekaj chwilę gdyż sprawę ważną mam do zakończenia w mieście ty jednak czasu nie marnuj żeby ze mną iść gdyż jedynie czas wartościowy byś zmarnował pod dworem szlacheckim za trzy godziny się spotkamy
klotron przytaknął i w drogę wyruszył na wieś okoliczną w szlacheckiego dworu poszukiwaniu
długo przez wiejskie drogi podążał szukając miejsca spotkania swojego z dzieckiem które klacz mu czarną obiecało było już popołudnie późne więc godzin minęło pięć co najmniej wtedy klotron nadzieję prawie porzuciwszy znak ujrzał do dworu prowadzący szlacheckiego konirów dostojny i po krótkiej drodze na miejsce dotarł klotron i stajnię przepiękną zobaczył oraz dom choć dworem trudno nazwać go było wielkości dosyć sporej na miejscu dziecko białe jak kreda czekało już na niego
‒ spóźniłeś się klotronie ‒ dziecko powiedziało ‒ trzy godziny miały minąć a od wielu godzin czekam już na ciebie
klotron tłumaczyć chciał się ale dziecko czując że w niepotrzebny bełkot znów towarzysz chce się wprawić uciszyło go prędko
‒ tłumaczyć się nie musisz gdyż na łonie natury przyjemnie czas mija ‒ dziecko wstało i przeciągnęło się ‒ spójrz na zachód słońca przepiękny na kolor niepojęty malujący niebo ponad lasem nawet artyści mojego kalibru o takiej palecie marzyć nie mogą
klotron jednak niecierpliwił się gdyż słońca zachód o spotkaniu z zakonnicą zbliżającym się przypominał a koń czarnego nadal nie posiadał
‒ wezmę ja koń i wyruszę w drogę ‒ klotron powiedział po czym w stronę stajni wyruszył krokiem zdecydowanym jednak dziecko szybko zatrzymało go słowami swoimi
‒ klotronie koń tu chowane wielkim są skarbem rodu natychmiast za tobą wyruszą w pogoń szlachcice konirowie ‒ ostrzegło go dziecko ‒ jednak plan mam cudowny który zatrzyma ich i tobie na ucieczkę szybką pozwoli
‒ jaki to plan ‒ powiedział klotron zniecierpliwiony ‒ szybko bo czasu niewiele mi zostało
na kamieniu dziecko usiadło wygodnie i plan swój klotronowi wyjawiać rozpoczęło
‒ mówią że w domu przyjęcie wielkie i święto z okazji urodzin pierwszych syna najmłodszego pana domu wielkiego i kasztanowi naszemu królowi jedynemu oddanego dlatego też tam wszyscy razem świętują dziecka narodziny dar od grzybni najwspanialszy ‒ z kamienia wstało i do klotrona podeszło dziecko wysokością swoją nie dalej jak do pasa jego sięgając po czym kontynuowało swój monolog ‒ do domu jedne drzwi prowadzą dlatego słuchaj mnie uważnie i okna wszystkie deskami zabarykaduj niepostrzeżenie i drzwi zarygluj a gdy to uczynisz do mnie przyjdź po planu część dalszą
‒ jak obok strażników przemknąć się mogę ‒ klotron zapytał zaniepokojony ‒ rozmiar mój wielki co mam zrobić
‒ króliczym szlamem posmaruj skórę swoją ‒ dziecko kredowe powiedziało ‒ mam dla ciebie w prezencie za rozmowy nasze długie i duszę kojące
dziecko z uśmiechem klotronowi króliczy szlam przekazał a klotron nim posmarował ciało swoje po czym do pracy się wziął i bez problemów większych niepostrzeżenie okna pozamykał zaryglował drzwi i następnie do dziecka powrócił po instrukcje kolejne
‒ zaryglowane drzwi i okna cóż teraz uczynić ‒ klotron zapytał
dziecko ucieszone natychmiast klotronowi dalszą część pomysłu swego cudownego i genialnego wyjawiło
‒ koń czarne rasowe największym są skarbem tego dworu jednak dwór szlachecki bez szlachcica wartości swojej nie ma dlatego straży stajnianej odciągnąć uwagę możesz w sposób bardzo prosty
‒ jak ‒ zapytał klotron zniecierpliwiony już do granic swoich gdyż od króliczej powłoki skóra jego swąd potęży odczuwać zaczęła
‒ dom podpalając ‒ odpowiedziało z uśmiechem dziecko
‒ to okrucieństwo ‒ klotron krzyknął oburzony ‒ dziecięce urodziny pożarem przerywać co jeżeli skrzywdzony ktoś zostanie
dziecko wzruszyło ramionami swoimi białymi jak kreda
‒ czy czas masz jednak na takie przemyślenia klotronie ‒ dziecko zapytało ‒ słońce za horyzontem zniknie niedługo a niebo kolor na granatowy niczym koński zad o północy zamieni a to kontrakt twój z kochanką zakończy przedwcześnie i do łona jej dostęp tak przez ciebie pożądanego na zawsze zamknie przez oczami twoimi całe swe życie dla siebie żyłeś a szlachcic z dworku tego nic dla ciebie nie uczynił dlaczego martwić masz się synem jego
klotron wahać się zaczął jednak dziecko ostatnie zdanie swoje dopowiedziało
‒ nawet jeżeli umrze szlachcica dziecko czy nowego nie stworzysz z zakonnicą razem w chwilę później ‒ z uśmiechem poszerzonym bardziej jeszcze zapytało
klotron decyzję podjął ostateczną i ogień rozpalił używając ćwikły kartoflanej którą zawsze z sobą nosił na sytuacje kryzysowe i w stronę domu wyruszył weń uzbrojony
noc już na polanę schodziła powoli i spokojnie gdy nagle dom nagle szlachecki drewniany i piękny w płomieniach stanął ogromnych susza przez tydzień ostatni dostatecznie trawy i drewno osuszyła dlatego szybko pożar się na dworze rozniósł niczym na krowim kale świeżo zebranym i ususzonym
stajni strażnicy do pomocy się rzucili jednak w płomieniach klotrona miłości niewiele zrobić mogli gdyż wody w pobliżu nie było nigdzie z domu krzyki straszne powietrze siarczyste rozdzierały i w drzwi oraz okna uderzanie roznosiło się donośne płacz dzieci płonących oraz rodziców ich świadków zdarzenia strasznego pociech swoich cierpienia płaczących i o grzybni pomoc wołających
klotron upewnił się w tym czasie że klacz dorodną czarną dosiadł i w drogę wyruszył powoli na dom ostatnie spojrzenie rzucając to co ujrzał przeraziło go lekko drzwi frontowe w końcu wyważyć się udało klotronowa zapora upust sile ojca rodziny dała który w płomieniach z dzieckiem swoim najmłodszym w rękach wybiegł jak pochodnia rozświetlając przed domem polanę i nieludzkim głosem o pomoc wołając wodą go ugasili strażnicy ale szlachcic konir na rany swoje uwagi nie zwracał jedynie kurczowo w rękach swoich zawiniątko węgla czarne trzymał i w goryczy tonął
z drzwi piekielnym ogniem buchającym dziewczyna od zakonnicy młodsza wybiegła niedługo po ojcu klotron okiem trafnym zauważył pomimo płomieni jej ciało kryjących że figura jej zgrabna równa kochance jego była nawet jednak nie na długo przyglądać mógł się jej gdyż zanim straż do dziewczyny płonącej z wodą przybyć zdążyła upadła na ziemię w bezruchu i w ognisko pośród trawy polannej się zamieniła noc nadchodzącą rozświetlając razem z domem płonącym
klotron nie miał jednak ani chwili więcej by ognisko nocne oglądać i na spotkanie z zakonnicą swoją kochanką wyruszył czym prędzej
z wielką radością nocą jechał na koń swoim czarnym nowym klotron wiedząc że prac ciężkich jego klotronowych w zasięgu jego ręki był miękkość kobiecą czuł już na skórze swojej galopując w szczęściu wielkim niczym dziecko sczur na biegunach drzewny widzące by w podróż z ukochaną swoją pojechać z kochanką wymarzoną
do miasta wjechał klotron i popędził w stronę miejsca spotkania z kochanką ustalonego
na miejscu oczekiwała już na klotrona zakonnica złotowłosa bez czepca swojego wyglądem swoim tym bardziej do czerwoności rozgrzewając klotronowe instynkty koniem swoim drift więc zrobił i do damy odezwał się głosem klotronowym głębokim najuroczystszym na jaki stać go było
‒ oto koń twoje piękne czarne ‒ klotron powiedział ‒ zadania trzy zakończyłem czas nadszedł na twoją część umowy
‒ dobrze ‒ odpowiedziała zakonnica ‒ jednak daj na koń mi wsiąść i poprowadzić się do miejsca od miasta dalekiego gdzie grzybni gniew za czyn nasz nas nie dosięgnie
klotron zastanowił się po czym na propozycję przystał gdyż grzybni wagę pomimo edukacji braku rozumiał i po chwili krótkiej z zakonnicą poprzez las galopował na pasażerskim koń siedzeniu tylnym długo tak pod gwiazd światłem jechali w ciszy jednak w końcu zakonnica koń na leśnej polanie zatrzymała i razem z kochankiem swoim na nogi równe stanęła z wierzchowca zsiadając
pośród nocnego nieba gwiazdami ozdobionego z dala od miasta kasztanowego królewskiego pięknego i od wiejskiego dworku płonącego w objęcia klotrona rzuciła się zakonnica i przy drzewie w wspólnym dotyku stanęli
‒ zamknij oczy klotronku ‒ do ucha klotrona wyszeptała dziewczyna już nie zakonna śluby swe łamiąca
klotron w namiętności chwili oczy swoje zamknął jednak nagle kobiecy dotyk ustał na skórze jego i jedynie sznur poczuł oraz zimnej kory drzewnej dotyk oczy więc szybko otworzył
‒ o co chodzi ‒ zapytał w zdziwieniu ‒ co się dzieje
zakonnica jednak z kamienną twarzą odwróciła się od przywiązanego do drzewa biednego klotrona oszukanego i bez słowa odpowiedzi do ciała jego strony przeciwnej drugi sznur przywiązywać rozpoczęła klotron pomyślał że dziwny jest to zwyczaj dziewczyn zakonnych by w zabawach takich niegrzeczych udział brać po ślubów złamanych jednak mylić bardziej się nie mógł w sytuacji tej dla siebie grobowej gdyż sznura drugiego przeciwny koniec do koń przywiązany został
‒ drzewo jest to mocne klotronie więc o to że złamie się nie trzeba się martwić ‒ dziewczyna powiedziała ‒ a koń przyniosłeś mi najsilniejsze w mięśniach jakie w życiu swoim widziałam za co dziękuję ci pięknie
klotron z jednej strony ciała swego do drzewa pnia przywiązany a z drugiej do końskiego tyłu w zdziwieniu oglądał jak zakonnica na koń wsiada i ostatnie spojrzenie zimne rzuca w stronę jego po czym na ziemię kwiat czerwony przez klotrona przyniesiony rzuca który hałas okrutny wydał z siebie i iskrami zabłysnął
koń czarne hałasu przestraszyło się natychmiast i w paniczny galop wyruszyło klotronowi ból wielki zadając tortura długo jednak nie trwała gdyż koń strachu przed kwiatem iskrzącym siłą szybko klotrona ciało przezwyciężyło i w pół rozerwało je wnętrzności jego po polanie leśnej nocnej rozwlekując je niczym glisty czerwone